• Spojrzałam w górę.
    Białe pasma chmur, przemieszczały się ze wschodu na zachód. Płynęły powoli i spokojnie, tworząc przeróżne kombinacje, z których można było odczytać przeróżne kształty. Od pospolitych smoków, po bardziej wymyślne, ptaki, krzywe budynki, czy drzewa.
    Czułam, że nadchodzi dobry dzień. Taki, w którym będę mogła w końcu zrobić krok do przodu. Pójść przed siebie, zdobywając to po drodze o czym marzyli moi przodkowie.
    -Gotowi?- spytałam donośnym głosem.
    Odpowiedział mi chór męskich basów, które należały do moich generałów. Każdy z nich wypowiedział słowo "tak", jak najbardziej pewne słowo. Słowo, którego się jest pewnym niż można być. Odwracając się do nich, uraczyłam ich jednym z wielu moich olśniewających uśmiechów.
    -Rozstawcie legiony, tak jak zaplanowaliśmy. Niech prawa strona nie robi nic bez mojego rozkazu. Ma czekać.- prawą ręką wskazałam Herbiasza.- Ty i twoi ludzie patrzcie uważnie na moje znaki. Ta walka będzie błyskawiczna, ale i ciężka. Nie możemy popełnić żadnych błędów. One za wiele już nas kosztowały...
    Herbiasz, mój ulubieniec, skinął pokornie głową. Jego oczy były tego dnia smutne. Przeczuwałam, że bał się tego starcia, bardziej niż odpowiedzialności za nasz romans.
    -Skoro już wszystko omówiliśmy... Rozejść się!
    Stadko moich podwładnych ruszyło w stronę prowizorycznego obozu. Im bliżej byli kolorowych namiotów, tym więcej ludzi wyłaniało się z nich.
    To był bardzo dobry moment. Miałam przed sobą moich ludzi, gromadzących się na małym wzgórzu. Gdy ubierali na siebie sterty żelastwa, słońce połyskiwało w ich srebrnych powłokach. Mieniło się, że aż oczy zaczęły szczypać. Za mną znów, rozciągała się wielka, zielona polana, a za nią widziałam wrogów. Z czarnymi flagami, czarniejszymi niż noc. Nade mną znów, wisiały sobie chmury. W sercu paliła się nadzieja, w głowie znów, logiczny plan, który miał zmienić nasze życie.
    Za wolność, królową i... Miłość, rzecz jasna.